SAMI
O SOBIE
GAZETA
SZKOŁY PODSTAWOWEJ NR 2
IM. JANUSZA KORCZAKA
W BŁONIU
GRUDZIEŃ
2000
NIEZAPOMNIANE WSPOMNIENIA
Ania Bańkowska kl.IVC
Wspomnienie I Komunii Świętej
Tego, co wtedy przeżyłam, nie sposób zapomnieć. Myślę teraz
o dniu, w którym przystępowałam pierwszy raz do Komunii Świętej. Chwila
ta była poprzedzona całym rokiem przygotowań, zarówno w szkole na lekcjach
religii, jak i w moim Kościele wraz z księdzem i panią organistką.
Kiedy zbliżał się ten dzień, czułam się bardzo zaniepokojona,
czegoś się obawiałam, chociaż sama nie wiem, czego.
Pamiętam do dziś, jak inaczej się czułam po ostatniej
spowiedzi, było to w piątek przed upragnioną niedzielą. Na dodatek byłam
wtedy chora i cały czas mama była ze mną, bo czułam się słabo.
Kiedy wstałam w niedzielę rano, czułam się dużo lepiej,
gorączka minęła, po katarze nie było śladu. Po rannym śniadaniu mama ubrała
mnie w białą sukienkę, ciocia pięknie uczesała włosy. Byłam bardzo wesoła
i odświętna na zewnątrz. Dopiero później, po skończonej mszy świętej, poczułam
tę radość w środku.
To uczucie jest we mnie bardzo silne do dzisiaj. I chociaż
minęło już tyle czasu, pamiętam ten dzień bardzo dobrze. Potrafię go odtworzyć
ze wszystkimi szczegółami. I - jak napisałam na początku - tego, co wtedy
przeżyłam, nie sposób zapomnieć.
Monika Kołakowska kl.VIA
Sarenka
Tego lata część wakacji spędziłam u cioci. Przyjeżdżałam
tu bardzo rzadko. Ciocia mieszkała daleko i nasze mamy kontaktowały się
tylko telefonicznie. W ostatnie wakacje jednak moja mama zachorowała, a
ojciec musiał zajmować się całym domem. Ponieważ był przez cały czas zajęty,
odwieziono mnie tutaj, do cioci Beaty. Właściwie polubiłam ją od razu,
chociaż słabo się znałyśmy. Ciocia jednak także ciągle była zajęta, prowadziła
bowiem własne gospodarstwo. Postanowiłam więc poradzić sobie sama z nadmiarem
wolnego czasu, bo już zaczynałam się nudzić. Któregoś dnia zaczęłam zwiedzać
najbliższą okolicę. Takie miejsce jak to, w którym przebywałam, musiało
zawierać mnóstwo ciekawych zakamarków. Zdecydowałam się więc nieco pomyszkować.
Minęłam starą stodołę i wyszłam na główną drogę. Postanowiłam iść wprost
przed siebie. Droga prowadziła wzdłuż wiejskich zabudowań, kończyła się
aż na skraju lasu.
Nagle z pobliskich zarośli usłyszałam cichy płacz. Gdy
podeszłam bliżej, okazało się, że to mała sarenka. Miała złamaną nóżkę
i nie mogła pójść dalej. Nie wiedziałam, co mam zrobić z tym dziwnym odkryciem.
Na szczęście przypomniałam sobie, jak ciocia wspomniała, że na skraju lasu
jest leśniczówka. Pan leśniczy był dobrym znajomym cioci i ostatnio nawet
nas odwiedził. Postanowiłam więc szybko udać się w drogę. Sarenkę osłoniłam
liśćmi i nazbieranymi w lesie gałęziami, gdyż bałam się, że ktoś podczas
mojej nieobecności może jej zrobić krzywdę.
Okazało się, że do leśniczówki wcale nie było daleko,
łatwo tam trafiłam. Był to mały, drewniany domek z okiennicami i dachem
pokrytym czerwoną dachówką. Zastukałam więc głośno i usłyszałam z wnętrza
jakiś ochrypły głos.
Po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich leśniczy,
przecierając zaspane oczy. Kiedy wyjaśniłam mu, z czym przychodzę, pośpiesznie
się ubrał i poszliśmy razem w kierunku miejsca, gdzie zostawiłam sarenkę.
Leżała bez ruchu i zdawała się spać. Ale kiedy podeszliśmy bliżej, poderwała
się szybko i próbowała stanąć na nogi. Była jednak bardzo słaba i szybko
upadła. Pan leśniczy wziął ją na ręce i szedł przodem. Ja podążałam za
nim, gdyż byłam ciekawa, co się z nią stanie. Kiedy przyszliśmy na miejsce,
pan leśniczy najpierw nakarmił sarenkę przez smoczek, a następnie nastawił
jej nóżkę i opatrzył ranę. Powiedział, że za jakiś czas będzie zdrowa.
Ucieszyła mnie ta wiadomość, gdyż bardzo polubiłam zwierzątko.
Była to moja niezwykła wakacyjna przygoda, którą zapamiętam na długo.
Kacper Karolak kl.VC
Wypadek
Rok temu w czasie ferii zimowych razem z rodzicami i bratem
ciotecznym pojechaliśmy do Ciechocinka. Zwiedziliśmy miasto i znajdujące
się tam tężnie.
Pewnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę samochodem do
Torunia. Dzień był pochmurny i mglisty. Dotarliśmy do bardzo ruchliwego
skrzyżowania; w tym momencie zgasł silnik i samochód stanął. Po chwili
uderzył w nas samochód jadący z boku. Nastąpił wielki huk i trzask.
Mój brzuch był tak stłuczony, że nie mogłem wyjść z samochodu.
Rodzice pomogli mi się wydostać. Po kilku minutach przyjechała karetka
pogotowia, która odwiozła mnie do szpitala w Aleksandrowie Kujawskim. Tam
pozostałem przez kilka dni.
Po wstępnych badaniach i prześwietleniu zawieziono mnie
do sali chorych. Tam leżała młodsza ode mnie dziewczynka, która miała na
imię Kasia. W ciągu dnia opowiadaliśmy o swoich rodzinach, szkołach i o
różnych ciekawych przygodach. Uczyłem ją grać w warcaby, a wieczorem czytałem
jej książki. Kasia była bardzo sympatyczną dziewczynką. Po kilku dniach
opuściłem szpital, bo byłem już zdrowy. Żal mi było Kasi, że musi zostać
w szpitalu. Na pamiątkę podarowałem jej misia.
Razem z mamą wróciłem do domu. Tego wypadku nigdy nie
zapomnę.
Wojtek Budyta kl.VA
Niezwykła wycieczka
W mojej pamięci najbardziej utkwiły mi dwa dni z wakacji
w 1999 roku. Był początek wakacji, jeszcze spałem. O godzinie 9 rano tata
nagle zaproponował: ,Jedziemy na wycieczkę!" Mama trochę protestowała,
ale ją przekonaliśmy.
Szybko spakowaliśmy się i wyruszyliśmy. Jechaliśmy przez
Grodzisk Mazowiecki, następnie Trasą Katowicką. Zatrzymaliśmy się dopiero
w Częstochowie. Zwiedziliśmy klasztor, byliśmy w Skarbcu, modliliśmy się
do Matki Boskiej. Było tam mnóstwo ludzi i przychodziło dużo pielgrzymek.
Następnie pojechaliśmy do Mazańcewic - to taka część
Bielska Białej - do cioci Uli i wujka Tadka. Mają oni dwoje dzieci, trochę
młodszych ode mnie. Dlatego byłem z początku niezadowolony. Ale okazało
się, że oprócz nich była tam także dwójka moich rówieśników.
Wieczór był bardzo przyjemny. Rodzice rozmawiali z ciocią
i wujkiem, a my szaleliśmy w ogrodzie do bardzo późnej nocy. Oczywiście
było nam tego mało i leżąc w łóżkach, rozmawialiśmy jeszcze, aż zrobiło
się całkiem widno.
Szkoda było wyjeżdżać, ale po śniadaniu wyruszyliśmy
w dalszą drogę.
W oddali widać było piękne góry. I tak dotarliśmy do
Wadowic - rodzinnego miasta Papieża. Tam zwiedziliśmy dom, w którym się
urodził i mieszkał do czasu, gdy zdał maturę. Jedliśmy również słynne kremówki.
Następnie pojechaliśmy do Wieliczki. Z mamą zwiedziliśmy
kopalnię soli. Było tam bardzo chłodno. Przewodnik opowiadał nam jej historię.
Wiem stąd, że sól wydobywano już w XIII wieku. Największe wrażenie zrobiła
na mnie kaplica Św. Kingi i Kryształowa Grota. Ściany pokryte były kryształami
soli. Wydawało mi się, że jestem w Krainie Baśni. Zwiedziliśmy też Muzeum
Żup Krakowskich.
Po wspaniałym obiedzie w restauracji pojechaliśmy do
Krakowa. Chcieliśmy zwiedzić Wawel, ale było już za późno. Byliśmy tylko
na dziedzińcu, oczywiście musiałem być w Smoczej Jamie.
Już ciemniało, gdy wyruszyliśmy w drogę powrotną do Błonia.
Prawie natychmiast zasnąłem w samochodzie.
Obudziłem się następnego dnia około południa we własnym
łóżku i zastanawiałem się, czy przypadkiem to mi się nie śniło.
To była cudowna wycieczka z rodzicami. Tata miał świetny
pomysł. I dlatego, że była to niespodziewana i udana wycieczka, będę ją
długo pamiętał.